Andrychowski dom przyjmującego zawsze był dla Gabrieli miejscem, do którego uwielbiała przyjeżdżać. Kochała rodzinę Wojtka. Byli dla niej bardzo bliscy, szczególnie rodzice siatkarza. Dlatego cieszyła się za każdym razem, kiedy na kilka dni wyrywali się do Andrychowa. Tak było i tym razem. Trzeciego dnia pobytu w województwie małopolskim, Husko wraz z panią Dorotą niemal siłą wygoniły Wojtka do Bielska. Poleciły, by spędził trochę czasu z Kamilem, a same miały plan zorganizować sobie babski wieczór z czerwonym winem na tarasie. Mimo różnicy wieku, jaka dzieliła kobiety, Gabriela nie odczuwała skrępowania. Traktowała mamę Wojtka jak swoją własną, a pani Włodarczyk uważała dziewczynę za cudowną.
-Cieszę się, że między tobą a Wojtkiem już wszystko w porządku. - powiedziała kobieta poprawiając sweter. Gabriela tylko głośno westchnęła.
-Wiem... Wiem, że bardzo skrzywdziłam Wojtka. Ale jestem mu wdzięczna, że mi wybaczył. Staram się najbardziej jak tylko potrafię.
-Gabrysiu... Nie wyobrażam sobie jeśli byście do siebie nie wrócili. Wojtek mi się głęboko zwierzał. On na prawdę cię kocha.
-Ja jego bardziej.
Gabriela spojrzała przed siebie. Widok z tarasu państwa Włodarczyków idealnie wychodził na andrychowski park. Dokładnie widziała ławkę, na której siatkarz pierwszy raz ją pocałował. Wszystkie wspomnienia wróciły. Pojedyncza łza spłynęła po jej bladym policzku.
-Kochanie, wszystko w porządku?
-Uświadomiłam sobie jak wielkie mam szczęście.
Kobieta wstała z wiklinowego fotela i usiadła obok Gabrieli. Przytuliła ją do siebie, a z oczu dziewczyny popłynęły strumienie łez. Nie kryła już tego. Płakała w ramię mamy Wojtka, doznając ukojenia.
-Bardzo pani dziękuję. Za wszystko.
-Gabrysiu, dziecko moje. Zawsze będę traktować cię jak córkę. Wojtek przy tobie odżył. I ja, i jego ojciec, i wszyscy wokół zauważyliśmy różnicę. To twoja zasługa.
Ulubiona zapiekanka znalazła swoje miejsce w piekarniku. Dochodziła osiemnasta, więc przyjmujący lada chwila miał się zjawić. Gabriela i pani Dorota kończyły ostatnie rzeczy w kuchni, a pan Henryk wybierał odpowiednie wino. Nie minęło kilka minut, a na podjeździe stanął samochód przyjmującego. Szatynka rozwiązała kolorowy fartuszek zawieszając go na haczyku i pobiegła w kierunku wyjścia. Rzuciła się na szyję przyjmującemu, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
-Ej, głuptasie, bo mnie udusisz. - zaśmiał się siatkarz, a po chwili wręczył dziewczynie ogromny bukiet pięknych czerwonych róż.
-Są piękne! - objęła cały bukiet, który ledwo utrzymała i zbliżyła nos do płatków. Po chwili dostrzegła jednak państwa Włodarczyków w kuchennym oknie, uśmiechających się lekko. - Ale chodź już, rodzice czekają.
Kolacja minęła w przyjemnej atmosferze. Gabriela czuła się jak w rodzinnym domu, rodzice Wojtka traktowali ją jak własną córkę. Po zjedzonym posiłku wszyscy się rozluźnili, a rozmowy zeszły na luźniejsze tematy. Małżeństwo odpowiadało o zbliżającym się obozie młodzieżowej drużyny siatkarskiej, którą trenowali w Andrychowie. Wojtek uśmiechnął się na samą myśl. To właśnie w andrychowskim MKSie stawiał pierwsze kroki, to tutaj go zauważono. Pamiętał też jak sam jeździł na takie obozy.
-Jak u Kamila? - zapytała pani Dorota.
-Ostatnio nie najlepiej się czuje. Coś mu chyba dolega. - Wojtek nie wyznał do końca prawdy. Tylko się z nią minął.
-A u Tosi? Pewno jej teraz ciężko...
-Pozbierała się. Daje radę.
W tym momencie ojciec Wojtka wstał od stołu i bez słowa udał się do salonu. Poszperał w ciemnej komodzie i wrócił do stołu z czarną teczką.
-Chyba nadszedł odpowiedni moment...
-Co to?
-Synu... Zdecydowaliśmy się z mamą na ten ruch już jakiś czas temu. Czekaliśmy tylko na odpowiednią chwilą. Zasłużyłeś. - pan Henryk podsunął synowi teczkę. - Wierzę, że stworzycie razem przyszłość. A to się wam przyda na pewno.
Młodszy Włodarczyk otworzył powoli teczkę i wyciągnął z niej plik dokumentów zapisanych drobnym druczkiem.
-Tato... czy to jest akt własności działki w Roczynach?
Leżała w sypialni chłopaka leniwie wpatrując się w sufit poddasza. W jej głowie nadal brzmiały słowa rodziców Wojtka - ta działka jest dla was obojga. Jest zapisana tylko na nazwisko Wojtka, bo jeszcze nie jesteście małżeństwem. Przyda wam się.
-Chodź. - w pokoju zjawił się siatkarz. - Zabieram cię gdzieś.
-Za dwadzieścia dwunasta w nocy? Oszalałeś? - podniosła głowę z poduszki, a zaraz potem opuściła ją.
-Chodź.
Mimo wypitego niecałego kieliszka, wsiadł za kierownicę. Gabriela skarciła go za to, ale w końcu dała za wygraną. Jazda zajęła około dziesięciu minut. Po tym czasie Włodarczyk zaparkował przed jakąś bramą. Wysiadł z samochodu i dużym metalowym kluczem otworzył kłódkę na bramie. Złapał Gabrielę w pasie i wprowadził na teren. Stanęli na świeżo skoszonej czerwcowej trawie, w oddali słychać było szum rzeki, liście na drzwiach wolno kołysały się na wietrze.
-To ta działka? - zapytała Gabriela.
-Tak.
-Cholernie, ale to cholernie cię kocham.
Jeszcze przed pierwszą wrócili do domu. Husko od razu położyła się do łóżka. Po kilku minutach dołączył do niej Wojtek, gasząc górne światło i zostawiając jedynie małą lampkę. Gabriela miała przymknięte powieki. Pochylił się nad nią i złożył pocałunek na jej obojczyku. Usłyszał tylko cichy pomruk. Podwinął ciemną koszulkę dziewczyny i pocałował ją w brzuch.
-Misiu... - zaprotestowała.
-Hm?
-Wojtek, nie.
-Dlaczego?
-Jesteśmy w domu twoich rodziców...
-... którzy już dawno śpią. Poza tym będę cichutko. Obiecuję.
Przepadła.
*
-... także zostałabyś ciocią. Nie mówiłem ci tego, bo po prostu się bałem. - powoli spojrzał na Michalinę. Siostra była jedyną osobą, zaraz koło Wojtka i Gabrieli, której bezgranicznie ufał. Mimo wszystko obawiał się wyznać siostrze prawdy. Nie wiedział czy Antonina życzyłaby sobie tego. Chciał być jednak z siostrą szczery i nie zatajać przed nią tak istotnych faktów.
-Kamil, nie wiem, co mam ci teraz powiedzieć, bo co bym nie powiedziała, nic nie będzie na miejscu.
-Nic nie mów. Chciałem, żebyś wiedziała. Proszę cię tylko, nie mów rodzicom.
-Myślisz, że to dobry pomysł? Przecież kiedyś i tak się dowiedzą. Jesteś pewny?
-Michalina, proszę cię, nie mów rodzicom.
Blondynka westchnęła tylko głośno. Zawsze stała murem za swoim bratem, ale tym razem nie popierała jego decyzji. Wyobrażała sobie reakcję rodziców, kiedy za kilka lat dowiedzieliby się prawdy.
-Mam nadzieję, że chociaż kiedyś ją poznam...
-W obecnej sytuacji niczego nie mogę ci obiecać... Przepraszam cię, idę wziąć prysznic, zaraz wrócę.
Wysiadła z pociągu na dworcu głównym. Lipcowy wiatr rozwiewał jej blond kosmyki. Ona, Antonina Iwanowna, w końcu zdecydowała się wykonać pierwszy krok w kierunku Kwasowskiego. To był ten dzień. W ten dzień na świat miała przyjść jej mała kruszynka. Rano obudziła się ze łzami w oczach. Wrocław przykryty był ogromną pokrywą chmur, co wcale nie poprawiało stanu Kazanki.
Postawiła stopy na betonie bielskiego dworca. Pogoda w Bielsku-Białej była typowo wakacyjna - upał, słońce, delikatny wiatr. Zupełne przeciwieństwo stolicy Dolnego Śląska. Drogę do mieszkania przyjmującego znała na pamięć. Wsiadła do pierwszej lepszej taksówki i udała się na duże osiedle. Samochód siatkarza stał tam, gdzie zwykle. Blondynka miała przynajmniej pewność co do jego obecności. Weszła na odpowiednie piętro i z małej torby zawieszonej na ramieniu wyciągnęła białą kopertę. Cicho zapukała do drzwi dwa razy i przymknęła powieki, bojąc się jego widoku. Po chwili uderzyło ją ciepło dochodzące z mieszkania. Podniosła powieki. Za progiem stał on. Tak samo idealny. Tak samo przystojny. Tak samo jej. Zagryzła wargi czekając na jego reakcję. Bała się. Bo albo ją przywita z otwartymi ramionami, albo każe jej się wynosić. Nie było nic po środku.
-Tosia? - dopiero w tamtym momencie zauważyła, że stał przed nią w samym ręczniku na biodrach, a z włosów skraplała się woda.
Zmienił się. Obciął przydługie kiedyś włosy, schudł. Spojrzała w jego brązowe oczy, w których szalały drobne iskierki. Ucieszył się, a kamień, który ciążył na sercu dziewczyny, spadł, ciężko odbijając się od ziemi. Po chwili jednak z salonu, który znajdował się naprzeciwko wejścia do mieszkania, wyszła wysoka blondynka, uśmiechając się życzliwie. Mina Kazanki zmieniła się diametralnie. Serce rozszalało się, a jedyną myślą była ucieczka. Rozum toczył wojnę z sercem. Nie minęło kilka sekund, a Iwanowna podjęła decyzję. Po raz kolejny zawiodła się na siatkarzu. Zbiegła szybko po schodach, zalewając się łzami.
-Tosia, zaczekaj! Tośka!
Kwasowski złapał dziewczynę dopiero przy wyjściu z klatki. Pociągnął ją z drobną dłoń tak, by spojrzała w jego stronę.
-To nie tak, jak myślisz! - rzucił.
Kazanka zaśmiała się tylko siatkarzowi w twarz.
-Tak? - zapytała przez łzy. - Tak? Kamil, kurwa, za każdym razem się tak tłumaczysz! A ja, głupia, chciałam wszystko naprawić...
-Tosia... To była Michalina. Moja siostra, pamiętasz?
Iwanowna spojrzała na niego ze zdezorientowaniem. W jej głowie kotłowały się miliony myśli. Co jeśli po raz kolejny kłamał? Rzucił łatwe kłamstewko? Tylko, że w jego oczach było tyle prawdy, tyle szczerości...
-Toś... Na prawdę, musisz mi uwierzyć. - złapał jej twarz w dłonie, a dziewczynę przeszedł prąd. - Jeśli chcesz, pójdziemy na górę i ona wyciągnie ci dowód osobisty, a na nim zobaczysz nazwisko Michalina Kwasowska.
-Przepraszam... - wyznała ze skruchą.
-A teraz chodź... Nie chcę, żeby ktokolwiek widział mnie z samym ręczniku na tyłku.
Antoninie było wstyd. Do mieszkania Kwasowskiego weszła ukrywając twarz w długich włosach. Michalina pożegnała się z bratem, obiecując wizytę w innym dniu. Kamil nie mógł ukryć zdezorientowania. Był zaskoczony przyjazdem Kazanki, ale jednocześnie cieszył się. Przyniósł dziewczynie sok pomarańczowy i usiadł obok niej na kanapie.
-Jak mniemam... - zaczął, ale Iwanowna przerwała mu.
-Pozwól, że zacznę. Po pierwsze, chciałabym ci podziękować za tyle czasu. Ogarnęłam swoje życie, pozbierałam się, dojrzałam do pewnych decyzji. Nie mogłabym się tak po prostu z tobą nie spotkać... szczególnie w dzisiejszym dniu.
Kwasowski niewiele rozumiał z tego, co powiedziała blondynka. Spojrzał na kalendarz w celu sprawdzenia daty, bo przecież nie zapomniał o niczyich urodzinach, ani żadnej ważnej imprezie. Kalendarz pokazywał dzień trzynastego lipca. Antonina w tym momencie podała mu białą kopertę, którą od kilkunastu minut trzymała w dłoniach. Otworzył papier i wyciągnął z niego zdjęcie.
-Na dziś miałam termin. Chciałabym, żebyśmy w końcu załatwili tę sprawę raz na zawsze.
Kamil spojrzał na zdjęcie USG, a na nim ujrzał tę małą istotkę. Przypomniała mu się noc, którą spędził na ciągłym piciu, wylewając żale Włodarczykowi.
-Sasza...
-Mogę je zatrzymać? - zapytał, czym zdziwił dziewczynę.
-Tak, oczywiście.
-Przykro mi, że się tak stało.
Białe wino, pięć paczek chusteczek, rozmazany makijaż i on, obejmujący ją, zapewniający schronienie w swoich ramionach. Słuchał, uważnie analizując każde wypowiedziane słowo. Niejedno wbiło małą szpilkę w jego serce, ale niejedno też stało się ukojeniem. Sypialnia chłopaka stała się pewnego rodzaju miejscem spowiedzi. Kazanka wylała z siebie wszystko, począwszy na ich pierwszym spotkaniu w bełchatowskim mieszkaniu Wojtka, a skończywszy na poważnych rozmyślaniach czy w ogóle przyjeżdżać do Bielska-Białej.
-... i wtedy... wtedy spadłam. Co było później, nie pamiętam. Nie pamiętam jak trafiłam do szpitala. Nie pamiętam co się stało dopóki nie wybudziłam się ze śpiączki. Wiem tylko, że Wojtek był cały czas przy mnie.
-Jeśli tylko go kiedyś spotkam... Nie ręczę za siebie.
-To i tak nic nie zmieni. Stało się.
-Obiecuję ci, że jeśli tylko dasz mi, wiem, kolejną szansę, będziemy mieć dziecko. I to nie jedno.
-Kamil, posłuchaj mnie. Wiem, że to, co za chwilę usłyszysz, wcale ci się nie spodoba. Wiem, bo jestem świadoma, jaki jesteś. Wtedy, gdy... sam wiesz, ciebie już nie miałam. Jak przyjechałeś z Gabrielą do Wrocławia, a potem uderzyłeś Wojtka... On wrócił, pocałował mnie, a potem rzucił tekst, że przynajmniej teraz miałeś mu za co przywalić. Bo między nami, prócz tej feralnej imprezy na samym początku, nic nigdy nie było. Pokłóciliśmy się. Dosyć ostro. Więc i on się ode mnie odwrócił. Twierdził, że to wszystko moja wina. Gab... Sam mnie rozumiesz. Zdradziła mnie. Nie miałam więc nikogo, a Sasza... Sasza za bardzo przypominałby mi o was. Nie zniosłabym tego. I wtedy...
-Czekaj. Chyba nie chcesz mi powiedzieć...?
-Tak, Kamil. Chciałam usunąć dziecko.
Kwasowski wstał z łóżka i nerwowo przechadzał się po pokoju. Dochodziła czwarta nad ranem, a jego dusza oszalała. Nie mógł pojąć, że Antonina chciała dokonać aborcji, chciała zabić człowieka!
-Nie wierzę, że byłabyś w stanie to zrobić. - spojrzał na nią. Chowała twarz w czarnej poduszce.
-Miałeś się o tym nie dowiedzieć... - podała mu swój notes. - Znajdź dwudziesty siódmy lutego.
Kwasowski szybko przewertował notatnik. Odnalazł właściwą datę i przysiadł na łóżku.
-Nie wierzę.
27.02 - 10.00 - Zabieg.
***
Rozdział, który wywołał u mnie skrajne emocje.
Od wzruszenia, przez radość, aż po łzy przy fragmencie szczerej rozmowy Tosi i Kamila.
Wracamy na właściwe tory.
Mam nadzieję, że to przypadnie Wam do gustu.
To chyba tyle,
pozdrawiam Was serdecznie,
maturzystom życzę powadzenia!
Trzymam za Was kciuki! Mnie to czeka za rok.
Em.